Zanim kupiłem Probka oglądałem 2 sztuki. Jednego w Mielcu ( stan lakieru i spasowania elementów od razu go skreślił, silnik też coś nie chodził za dobrze) i drugiego w Tarnowie (był do malowania). Zrezygnowany zadzwoniłem do gościa z Lidzbarka. Jak to każdy sprzedający twierdził, że samochód jest w stanie idealnym i że nie można się do niczego przyczepić. Pomyślałem sobie ,,do trzech razy sztuka''.
Na miejscu pierwsze co mi się rzuciło w oczy to małe wgniecenie na masce (widoczne na zdjęciach) i paskudna naklejka Ferrari

.
Lakier jest w ładnym stanie, silnik ciągnie jak głupi. Na liczniku ma 105 tys. przebiegu. Liczyłem się z tym, że może być cofany ale po dokładnych oględzinach (na stacjach diagnostycznych) wygląda na to, że tylko tyle ma. Nie był nigdy rozbity i rozbierany, nic nie skrzypi strzela itp.
Co do spalania to w mieście wychodzi mi 11-12 litrów. Jak wracałem z Lidzbarka to przy częstym wyprzedzaniu z trzeciego biegu spalił ok 10.
Jak na te lata samochód trzyma się nieźle i co najważniejsze nikt przy nim nie ,,majstrował''.
Jest to mój pierwszy samochód i cieszę się, że udało mi się kupić go w dobrym stanie.
Zastanawiam się jeszcze nad takimi rzeczami jak wywalenie katalizatora i zaślepienie EGR. Nie wiem czy jest sens robić coś przy samochodzie, które ma się dobrze.
Modyfikacje ? Może kiedyś jakiś lepszy sprzęt do bagażnika i Lambo Doors.
PS. Jak go umyję dam wyraźniejsze fotki
Pozdrawiam
