Wczoraj wróciłem z trasy około 19-tej. Odstawiłem firmowe auto, przesiadłem się do swojego, przekręciłem kluczyk, kontrolki się pięknie
zapaliły, pas się zapiął i kręcę.
A tu przekręcił może przez ułamek sekundy i bach! Kontrolki zgasły, zero odzewu. Myślę spadła klema więc maska w górę, a klemy na miejscu. Kurde. No to jeszcze raz idę zakręcić. Kontrolki świeca "na pół" gwizdka.
Pas ledwo się ruszył. Myślę - rozładowało mi aku, ale kurcze co???
Jeszcze raz próbuję przekręcić. Lipa. Kontrolki gasną do zera i rozrusznik
nawet nie dygnie.
Myślę - spadł przewodzik (spinka) w rozruszniku. Wsadziłem tam łapsko. Szukam, szukam, przewód na miejscu.
Podjechałem firmowym autem, podłączyłem kable, spaliłem ze dwa papierosy, pogrzebałem jeszcze w kablach i próbuję jeszcze raz.
Dupa.
Wygląda na to, że zwarcie po przekręceniu zapłonu jest potężne.
Jak myślicie - szczotki?